Według skromnych szacunków znamy dzisiaj około 350 tysięcy gatunków chrząszczy. W samej Polsce jest ich ponoć 6,5 tysiąca. A według domysłów naukowców wszystkich gatunków zwierząt żyjących obecnie na świecie może być nawet 9 milionów. Przygoda z liczeniem, opisywaniem i kategoryzowaniem istot żywych na dobre zaczęła się, jak wiemy, w XVIII wieku, za sprawą Karola Linneusza. Szwedzki przyrodnik uwidział sobie, żeby, idąc od ogółu do szczegółu, pogrupować organizmy według królestw, rodzin, gromad itp. Spopularyzował system, w którym swoje miejsce miało przewidziane każde widoczne lub niewidoczne gołym okiem żyjątko. Sam opisał i zliczył kilkanaście tysięcy gatunków. Na jego następców spadło policzenie wszystkich pozostałych. Od tego momentu naukowcy, a przynajmniej biolodzy, zajmują się wyszukiwaniem i skrupulatnym rachowaniem. Dodają do systemu opartego na założeniach Linneusza kolejne organizmy żywe.
Od 1753 roku – gdy szwedzki naukowiec zaproponował swoją klasyfikację – minęły 264 lata i w tym czasie opisano prawie 2 miliony gatunków. Jak łatwo obliczyć, zgodnie z tą totalną wizją życia na Ziemi znajdywano średnio 7500 nowych gatunków rocznie. Jeśli ma ich być 9 milionów, opisanie wszystkich pozostałych – zakładając, że obecne tempo się utrzyma – zajmie kolejne 933 lata. Sporo pracy przed naukowcami. Wobec ogromu tego wysiłku narzucają się dwa pytania. Pierwsze: czy Linneusz zdawał sobie sprawę, w co się pakował, proponując swój system? Drugie: czy dysponując potencjalnie kompletną klasyfikacją wszystkich organizmów żywych na Planecie, będziemy w stanie cokolwiek z nią zrobić, jak będzie można tę wiedzę zoperacjonalizować? Wydaje się, że oba pytania warte są odpowiedzi.
Odpowiedź na drugie pytanie jest stosunkowo prosta. Naprzeciw wychodzą tutaj metodologie badawcze, które zakładają, że wiele danych, które rejestruje się podczas badań, na końcu okaże się zbędnych. Najczęściej są to informacje, które powtarzają się i nie wnoszą nic nowego do systemu wiedzy. Potwierdzają jedynie opisane już mechanizmy. W taki sposób działa np. szwajcarski CERN. W Wielkim Zderzaczu Hadronów w każdej nanosekundzie (czyli miliardowej części sekundy) dochodzi do zderzenia pędzących z 99,9999991 procent prędkości światła protonów. Optymalne byłoby zarejestrowanie informacji dotyczących wszystkich tych zdarzeń, ale w każdej sekundzie jest ich około sześciuset milionów. Detektory zapisują każde takie zdarzenie jako 1 MB danych. WZH generuje tym samym około sześciuset milionów MB na sekundę. Gdyby wszystkie te informacje zapisywać na DVD, w ciągu roku należałoby zużyć około 400 000 000 000 000 (czterysta milionów milionów) płyt. Ułożone jedna na drugiej pozwalałyby zbudować trzynaście wież sięgających Księżyca. Oczywiście można zapisać te informacje na dyskach twardych. Gdyby jednak zachować je wszystkie, musiałoby ich być również bardzo, bardzo dużo. Dlatego sercem CERN-u, paradoksalnie, nie jest WZH, ale centrum archiwizacji danych. Pracujący tam specjaliści opracowali algorytmy, które na bieżąco, przed zapisaniem informacji, potrafią je filtrować. Oddzielają dane zbędne – powtarzające się – od nietypowych. Tak czy owak, logistycznie i fizycznie jednostka zajmująca się archiwizacją przeliczonych i przefiltrowanych informacji pozostaje największym oddziałem CERN-u. Szwajcarski ośrodek nie dodaje do siebie danych, lecz przede wszystkim je filtruje.
Z punktu widzenia dzisiejszych instytucji przyznających granty projekt Linneusza byłby słaby. Raczej nie dostałyby dotacji badania, których ostateczny efekt trudno zarysować. Pomijając fakt, że skończyłyby się dopiero za tysiąc lat, to również trudno byłoby wskazać, co z tak olbrzymim zbiorem informacji można zrobić. Czy na pewno o jakości i skuteczności naszej wiedzy świadczy sklasyfikowanie każdego żywego organizmu? Czy musimy zliczyć wszystkie ziarnka piasku, żeby wiedzieć, czym jest pustynia? Liczba słońc w Kosmosie prawdopodobnie wielokrotnie przekracza liczbę wszystkich ziarenek piasku na naszej planecie. Znają te szacunki astronomowie. Nie przeszkadza im to jednak skrupulatnie zliczać i opisywać kolejne gwiazdy i planety. Tak jakby nie rysowała się przed nimi perspektywa, że kiedyś te rachunki staną się absurdalnie monstrualne. Podobnie jak spreparowane przez nich miliardowe listy ciał niebieskich.
Liczymy jednak nie tylko w nauce. Chyba we wszystkich językach indoeuropejskich istnieje wyrażenie, które łączy liczenie z nadzieją. Liczymy nie tylko obiekty, ale liczymy też na samych siebie i na siebie nawzajem. Po polsku, po angielsku, po francusku. Liczmy też „że”: że będzie jutro pogoda, że się przesłyszałem lub że ona tańczy dla mnie. Być może nic to nie znaczy, ale z pewnością podsuwa pewną intuicję. Jest ona zbieżna poniekąd z przekonaniami Paula Feyerabenda, który w latach 70. zeszłego wieku – mówiąc w dużym uproszczeniu – utożsamiał naukę z praktykami magicznymi. W skrócie: nie mamy jak dotąd metody, aby zweryfikować obiektywną prawdziwość badań naukowych. Nie wiemy, czy nauka generuje prawdę, czy posiada tylko pewną skuteczność. Często działa wyłącznie w ograniczonym obszarze, tak jak dzieje się to w przypadku fizyki kwantowej, teorii względności i fizyki newtonowskiej. Nie możemy więc powiedzieć, że nauka jest obiektywnie prawdziwa, potrafimy jedynie stwierdzić, że w pewnym zakresie działa. Właśnie w tym sensie niczym nie różni się od magii i od wszystkich innych praktyk, których prawdziwości nie możemy zweryfikować, ale które jakimś cudem są skuteczne. Jeśli przeniesiemy te spostrzeżenia na teren psychologii, to trudno wykluczyć, że nauka jest najzwyczajniejszym placebo. Wszystkie jej obliczenia, rachunki, statystki to sposób na dodanie sobie otuchy. Wzbudzenie w nas przekonania, że kontrolujemy rzeczywistość i potrafimy na nią wpływać. Dlatego może trafniejsze byłoby porównanie wszystkich tych działań pomiarowych i obliczeniowych do rytuału nerwicowego. Natręctwa, przez które ludzkość chce sobie zagwarantować, że wszystko będzie dobrze, że mamy świat w garści. Wystarczy tylko policzyć. Do trzech, do 7500, do 350 tysięcy, do sześciuset milionów.
Łukasz Białkowski
Tekst towarzyszący wystawie
„Nieznane niewiadome”
Artysta:
Szymon Kobylarz
25.08 – 23.09. 2017
Pierwotnie ukazał się
w katalogu wystawy
Wydawcy:
Galeria Szara
ASP w Katowicach
Katowice, 2017
Zdjęcia: Marek Dziurkowski Fotografia